piątek, 13 lipca 2018

nie wiem, co robic

Nudzę się w życiu… Troche smutno, ze mając 26 lat nie wiem, co ze sobą zrobić. Pracuje, studiuje, a pomimo wszystko mam sporo wolnego czasu i spedzam godziny na fb. Zawsze bylam akywna, mialam mnóstwo zajęć, gdzieś biegłam, często ciągle spóźniona. A teraz osiadłam na mieliźnie spokojnego życia. Jest to dla mnie ogromnie frustrujące. Zastanawiam się jak zmienić te sytuacje.
Chyba czas na zmianę pracy. Jestem night auditorem w hotelu, czyli siedzę na recepcji na nockach. Niby praca marzeń- płaca mi za fakt bycia obecna w pracy. Mogę ogladac filmy, czytac, uczyc sie. Tylko, ze przez to juz nie doceniam wolnego czasu, bo nie mam co robic. To co zwykle robi się w domu, ja robię w pracy.
Dzis zaczelam wysylac cv. Zobaczymy co z tego wyjdzie.

czwartek, 30 listopada 2017

Kobieta- niewolnik rodziny

Właśnie przeczytałam artykuł o świętach Edyty Górniak, być może spędzi je z Joanną Krupą, a może przyleci do Polski. Sam artyukł nie miał w sobie nic nadzwyczajnego, ot pudelkowe szczekanie. Coś mnie podkusiło i zerknęłam na komentarze... Kobietki, co z Wami?! Polała sie fala hejtu, że Górniak jako cyganka nie ma uczuć i nie potrzebuje zakładać gniazda, że wodę na herbatę przypali, że jej syn nie zna atmosfery domowych świąt, że powinna w Polsce zorganizować Wigilię, ale przecież nie potrafi gotować. Same perfekcyjne panie domu. Sprowadzacie się do roli rodzinnej służącej, a jak ktoś ma odwagę żyć inaczej to od razu hejt. Kobieta czy matka nie jest niewolnikiem, który na święta musi posprzatąć, ugotować, zrobić zakupy, ubrać choinkę i usługiwać całej rodzinie przy stole. Masz wybór! Ty decydujesz kim jesteś i nie ma w tym nic złego.
Kobieta nie musi spelniać sie jako kura domowa. Pewnie sobie myślisz "ale jak ja tego nie zrobię, to nikt nie zrobi" i tu popełniasz błąd. Skoro nikt tego nie zrobi, to może tylko Tobie na tym zależy albo zrobiłaś ze swoich bliskich kaleki? Twój partner ma dwie rece i dwie nogi tak jak Ty, więc też może ugotować czy odkurzyć. Dzieci do prawidłowego rozwoju potrzebują samodzielności, serio. Osmiolatek jest w stanie zrobić sobie śniadanie i włożyc naczynia do zmywarki, a siedemnastolatek może nawet iść po zakupy.
Nie daj się wpędzic w rolę kopciuszka!




wtorek, 28 listopada 2017

Coraz bliżej świeta, coraz bliżej świeta!

Coraz bliżej świeta, coraz bliżej świeta!
Nie wiem jak Wy, ale ja już czuje magie świat. Wychodząc z domu od razu wpadam na jarmark świąteczny, na każdym rogu ulicy powiewają gałęzie choinki przyozdobione światelkami. Od czasu do czasu nawet poprószy śniegiem.
W tym roku świeta będą dla mojej rodziny dość nietypowe, ponieważ to mama przyjedzą do mnie. Dziadkowie postanowili zadekować się na ten czas w domku na wsi, a my spędzimy Boze Narodzenie na obczyźnie. Zastanawiam się jak tu zorganizować polską Wigilię we Francji. Karpia nie ma, prawdziwej kiszonej kapusty nie ma, suszu nie ma…
No cóż, potrzeba matką wynalazku, a więc będą krokiety z pieczarkami i barszczyk czerwony, pierogi ruskie (cottage cheese z sokiem z cytryny świetnie zastąpi nasz twaróg), nadziewany indyk z pieczonymi ziemniakami, foie gras, piernik, sernik i może buche de noel. No i moje ukochane proseco.
Kolejną zagwozdką były prezenty, mój studencki budżet musi jakoś przeżyć te świeta, a do obdarowania jest sporo osób… Postanowilam, że prezenty będą praktyczne i symboliczne.
Podrzucam Wam moją listę, może komuś się przyda:
– Rękawiczki
– ciepłe, grube skarpety
– czapka
– szal
– termofor
– pudełko własnoręcznie zrobionych ciasteczek
– zdjęcie w ramce
– śmieszne bokserki
– kubek i herbata rozgrzewająca
– zestaw podróżny – ładowarka, power bank i słuchawki
– zimowy zestaw do pielęgnacji-krem do rąk, pomadka do ust
– kalendarz.
Z droższych opcji:
– szkicowany portret osób obdarowanych
– zestaw dla 2 osób do raclette albo fondue
– naczynie do tartiflette
– biokominek stołowy.


Nie zapominajmy, że Boze Narodzenie to nie są drogie prezenty,
A okazja do spotykają się z bliskimi, spędzenia czasu razem.
I odrobiny refleksji nad życiem.

czwartek, 4 sierpnia 2016

Byłam zakochana w socjopacie

Dzisiejszy post dedykuję kobietom, które tkwią w toksycznych związkach.

Jakieś cztery lata temu myślałam, że spotkało mnie ogromne szczęście. Na mojej drodze stanął wysoki, umięśniony brunet. Wpadłam jak śliwka w kompot, nazywałam go mon rêve, moim snem. Nie mieściło mi się w głowie jak TAKI facet mógł się zainteresować mną- grubą i biedną dziewczyną ze wschodu.
Było pięknie. Zapraszał mnie do restauracji, na imprezy, był czuły i opiekuńczy. wykreował się na idealnego mężczyznę, który padł ofiarą wojny, ludzkiej zawiści i systemu. Rzekomo nie potrafił się odnaleźć w życiu cywila. Włączyła mi się opcja "Matka Teresa". On taki biedny, nierozumiany przez świat, pomogę mu, on potrzebuje miłości i rodzinnego ciepła. razem zwyciężymy wszystko.

Po kilku miesiącach nadszedł czas powrotu do Polski. Nakłonił mnie, żebym została i z nim zamieszkała. Mój sen trwał nadal. Wiedziałam, ze mój książę z bajki ma wady. Pił, był nerwowy, czasem kłamał. Ale przecież wojna zostawia ślady w psychice, to normalne. Ja mu pomogę... Wzięłam na swoje barki wszystkie możliwe obowiązki. Prałam, gotowałam, sprzątałam, robiłam zakupy, zajmowałam sie wszystkimi papierami (a tych we Francji trochę jest), wychodziłam na spacery z jego psem, trzymałam go za ręke gdy wymiotował po pijaku, byłam na każde zawołanie. No i w międzyczasie pracowałam jako kelnerka, czyli wychodziłam z domu kolo 9 rano, wracałam po 15ej, a o 18ej szłam na wieczorny serwis, który kończył się koło północy.
Zwykle gdy wracałam, w domu trwała impreza. Wszyscy imprezowicze byli pijani i nie potrafili zrozumieć, że chciałam się wykąpać i iść spać.
Zaczęły się awantury, w nerwach krzyczał, że bez niego jestem nikim, ze wszystko, co mam zawdzięczam jemu, ze powinnam zamknąć mordę, bo nie jestem u siebie. Później doszło do tego demolowanie mieszkania i rękoczyny. Pamiętam jak pierwszy raz rzucił mną o ścìanę, wykręcił mi ręce i zupełnie spokojnie powiedział, że mnie zabije.
Był draniem, sadystą, maltretował mnie fizycznie i psychicznie, a ja, głupia krowa, kochałam go. Ciągle myślałam, że z czasem będzie lepiej. Zostałam mistrzynią w szukaniu usprawiedliwień dla niego. Zatraciłam siebie dla niego, ważne były tylko jego potrzeby, a ja przestałam istnieć.
Nie będę opisywać wszystkich naszych perypetii, za każdym razem schemat był ten sam. Awantura, siniaki, rozbite meble, płacz, przeprosiny, kilka dni spokoju i znowu to samo.

Gdy znalazłam pracę w kasynie najbardziej cieszyłam się, że zamieszkam sama. Nagle okazało się, że mogę sobie poradzić bez niego. Tyle, ze byłam uzależniona od mojego księcia. Przez kilka miesięcy jeździłam do niego, wysyłałam mu pieniądze, ale jednak coś zaczęło się zmieniać. Poznałam nowych ludzi, miałam mniej czasu na wiszenie na telefonie, zaczęłam więcej myśleć o sobie. Mój książę stwierdził, ze zepsuły mnie pieniądze i świat hazardu. Robił mi awantury o nieodebrany telefon, nieodpisanie na smsa. Jednak stracił największy atut- silę fizyczną. Odkryłam, że na odległość nie może mnie uderzyć i nie musiałam słuchać jego wrzasków. Wystarczyło wyłączyć telefon.
Jeszcze nie wiedziałam, ze prawdziwy koszmar był dopiero przede mną.

niedziela, 15 listopada 2015

Hazard, czerwony dywan i szampan

Zastanawialiście się kiedyś jak wygląda kasyno z prawdziwego zdarzenia? Opowiem Wam. Przypomina te z filmów, jest czerwony dywan, kryształowe żyrandole, marmurowe podłogi... a w tle seks, narkotyki i alkohol. Nasza klientela jest bardzo majętna i ma swoje wymagania. Dostałam tę pracę tylko i wyłącznie dlatego, że jestem ładna, o czym wprost poinformowało mnie szefostwo i podało konkretne wytyczne dotyczące mojego wyglądu (gładko rozpuszczone blond włosy, pełen makijaż, paznokcie pomalowane na blado różowy, koszula ma być obcisła, czarna i z rozpiętym guzikiem pod szyją, etc). Nie sądziłam, że moja życie tak bardzo się zmieni. Nagle wylądowałam w świecie helikopterów, księżniczek i szejków arabskich, ferrari i innych luksusów, na które mogę tylko spoglądać z daleka, serwując różowego szampana w kryształowych kieliszkach.




sobota, 26 września 2015

Korpo to siła, korpo to władza

Rozmawiając ze znajomymi odnoszę wrażenie, że nie ma już innej pracy niż w korpo. Każdy pracuje albo bardzo chce pracować w korporacji. Mówiąc szczerze nie bardzo rozumiem ten pęd. Co jest fajnego w siedzeniu w morzu biurek? Moim zdaniem nic. Ale lans jest, fejm na fejsiku jest, kasa na koncie się zgadza, czyli wszystko jest ok. W końcu można ponarzekać, że jest się korposzczurem, w między czasie iść na lunch, a wieczorem na drina obgadać Kaśkę, że została team liderem, bo przespała się z Alfonso. American dream i to bez wyjeżdżania do Hameryki.
Jednak ludzie mogliby mieć więcej wyobraźni, chcieć więcej od życia, a tu powtarza się schemat z liceum. Jesteś kiepski z matmy, idź na human! Nie skończyłeś prawa lub medycyny, idź do korpo! Życie różnie się układa, a to jest akurat praca lekka (tak korposzczurki, siedzenie w ciepłym pomieszczeniu jest lekką pracą) i bardzo dobrze płatna jak na polskie warunki. Jednak szlag mnie trafia jak patrzę na inteligentnych i fajnych ludzi, którzy baranieją po kilku miesiącach pracy w takim przybytku. Nagle zapominają języka polskiego, co drugie słowo to czelendże, fidbaki, dedlajny i inne floory. Kiedyś kpiono sobie z ludzi, którzy po dwóch miesiącach emigracji mówili z zagranicznym akcentem, a teraz tydzień w korpo i co drugie słowo z angielskiego. Przykro mi, ale argumentacja "jakbyś pracowała na floorze to też byś tak mówiła" do mnie nie przemawia. Od 3 lat na co dzień posługuję się językiem francuskim, a jakoś z Polakami rozmawiam po polsku. Kolejnym etapem zidiocenia są miłosne historie korporacyjne, o których słucha całe otoczenia korposzczura. Nie interesuje mnie kto z kim sypia i dlaczego. Nagłe i wybitne kariery, które miały początek pod biurkiem szefa też mnie nie interesują. Wystarczy, że ubolewam nad tymi z mojej pracy.
Nie rozumiem do czego ludzie się tak tam pchają (poza kasą), może za dużo amerykańskich filmów, a może rynek pracy jest aż tak ubogi w Polsce?

Kochane Korposzczurki, serdecznie Wam gratuluję, że macie pracę, z której jesteście dumni, że się nią cieszycie, ale pamiętajcie, że życie zaczyna się za szybą biurowca, w którym pracujecie.

piątek, 25 września 2015

Barmaid!

Od dwóch tygodni, co wieczór ubieram garniturowe spodnie, wyprasowaną koszulę, spędzam godzinę przed lustrem i idę do pracy. Prawdę mówiąc trafiła mi się robota łatwa, lekka i całkiem przyjemna. Moim głównym obowiązkiem jest ładny wygląd, a czas spędzam na uprzejmych rozmowach z klientami kasyna. Od czasu do czasu zrobię mojito albo cuba libre i to by było na tyle. Raz w tygodniu, w soboty pracuję na 100%. Jest sporo ludzi, zamówienia płyną strumieniami i trzeba to ogarnąć. W porównaniu z pracami, który wykonywałam wcześniej to nic. Nie sądziłam, że jest aż taka różnica między barmanem, a kelnerką. A jednak, teraz jedynie patrzę ze współczuciem na kelnerki, które dwoją się i troją.
Niestety nie wszystko jest kolorowe. Bardzo tęsknię za domem, czyli za Lokim i Fią (nasz golden retriver). Myślałam, że będzie lżej, że codzienność bez nich będzie na ileś fajna, w końcu nie mam żadnych obowiązków poza pracą. Niespodzianka! Tęsknię za zakupami, gotowaniem, sprzeczkami, za naszym wspólnym życiem. Teraz mogę mieć tylko nadzieję, że niedługo znów razem zamieszkamy.